Czytać choćby ulotki!
Skąd się wzięło twoje zainteresowanie książkami?
Jako dziecko bardzo szybko nauczyłam się czytać. Zawdzięczam to przede wszystkim mamie, która po narodzinach mojego młodszego brata zdecydowała się pozostać w domu i poświęcić nam maksimum uwagi. Mojego ojca właściwie nie było, bo z racji zawodu – zajmował się wówczas dziennikarstwem – dużo podróżował. Dla mamy był to niewątpliwie bardzo intensywny czas, lecz mimo licznych wyzwań logistycznych dbała o to, żeby nam dużo czytać. Pierwsze spotkania z książką kojarzą mi się z bezpieczeństwem i bliskością – czymś bardzo osobistym. Szybko zabrałam się za samodzielne wertowanie książek (co było zresztą zbawienne dla mamy, która miała teraz trochę więcej wolnych chwil dla siebie). W naszej rodzinie wszyscy dużo czytali. Dziadkowie mieli wielką bibliotekę, z której mogłam korzystać. Mój ojciec właściwie nie rozstawał się z książką, a jeśli nie miał akurat czego czytać, maniakalnie studiował ulotki oraz instrukcje obsługi. Przykład bliskich nam osób jest kluczowy w rozwijaniu zainteresowania książkami. Ja tych przykładów miałam bez liku. Z czasem dorobiłam się łatki „czytacza”. Istniała jedna odpowiedź na pytanie: „co robi Ania?”. „Ania czyta”.
Marzyłaś o byciu pisarką?
Zupełnie nie! To, że zajmuję się książkami wydaje mi się teraz oczywiste, ale moja droga do pisarstwa była długa i wielowątkowa. Interesowałam się w różnymi rzeczami, okazało się jednak, że nic innego nie sprawia mi takiej przyjemności. Oprócz książek ważną rolę w moim życiu odgrywała muzyka. Bardzo chciałam iść do szkoły muzycznej, ale mój ojciec – który na własnej skórze poznał co to znaczy – postanowił oszczędzić mi wielogodzinnych ćwiczeń. Nut i grania na gitarze nauczyłam się w związku z tym sama, bo zawsze wykazywałam się dużą determinacją. Kiedy jednak zaczęłam grać w zespole poczułam, że moje umiejętności nie są wystarczające, aby profesjonalnie się tym zajmować. Oczywiście, grając w zespole rockowym, można być dyletantem na zasadzie „trzy akordy, darcie mordy”, ale ja chciałam czegoś więcej. Pracowałam jako dziennikarka w różnych gazetach, w radio, w telewizji. Jednak przez cały ten czas literatura była blisko.
Trochę czasu upłynęło nim znalazłaś odpowiedź na pytanie czym chcesz się zajmować.
Mam wrażenie, że w naszym pokoleniu to rozciągnięte w czasie dojrzewanie, odkrywanie siebie, jest naturalnym procesem. Często dopiero koło trzydziestki potrafimy określić, co tak naprawdę jest dla nas ważne. Oczywiście żyjemy w dosyć spokojnych – jak na naszą historię – czasach i możemy sobie na to „odkrywanie” pozwolić. Ja dodatkowo miałam zawsze ogromne wsparcie w rodzicach na wszystkich etapach mojego rozwoju. Starałam się oczywiście tego nie nadużywać i stałam się szybko niezależna finansowo. Nadal mam jednak taki odruch, że jak trwoga to do rodziców i nie traktuję tego jako objawu niedojrzałości. Po prostu wiem, że jestem skądś i zawsze mogę tam wrócić, niezależnie od tego jaką bzdurę bym wykonała. Poczucie, że mam zapewnione miękkie lądowanie powodowało, że nie bałam się ryzykować i podejmować różnych, często trudnych decyzji, takich jak wyjazd z mojego rodzinnego miasta, które ostatecznie doprowadziły mnie do „zawodowego czytania”, czyli czytania za pieniądze (śmiech), a następnie do pisarstwa.
Zaczynałaś od recenzowania.
Tak. Zdecydowałam się na przeprowadzkę do Warszawy i niedługo po przyjeździe dostałam pracę w piśmie literackim Lampa. Robiłam tam mnóstwo rzeczy, między innymi zaczęłam pisać pierwsze recenzje. Nagle poczułam się na swoim miejscu. To było środowisko, w którym chciałam funkcjonować i ludzie, z którymi chciałam mieć kontakt. Od tego czasu minęło już 12 lat, a to poczucie nie słabnie.
Zaczynałam od pisania o twórczości innych i wyglądało na to, że tak już pozostanie, bo byłam otoczona bardzo utalentowanymi ludźmi, którzy pisali świetne, ciekawe rzeczy. To mnie bardzo onieśmielało, wręcz zniechęcało do własnych prób literackich. Od czasu do czasu coś wprawdzie napisałam do szuflady, ale raczej z myślą, że już tam pozostanie. Niewiele osób o tym wiedziało, bo nie lubiłam się tym chwalić. Najtrudniej było mi się przyznać przed moją przyjaciółką (też pisarką), że piszę, a koniec końców zrobiłam to w momencie kiedy miałam gotową książkę i osoba, której odważyłam się pokazać moją szufladową tajemnicę, zaproponowała, że ją wyda!
Bałaś się rywalizacji?
Bałam się, że coś się nieodwołalnie zmieni. Do tej pory moja przyjaciółka była pisarką, a ja „panią od książek”, mogącą ewentualnie coś doradzić czy konstruktywnie skrytykować. Jest wiele rzeczy, które trzeba w sobie przezwyciężyć, żeby dokonać takiego pisarskiego „coming outu”. Przede wszystkim dużą niepewność, co do własnych możliwości, niemałą dawkę niskiej samooceny. Pisanie to wspaniałe zajęcie, ale też potwornie frustrujące. Z czasem – w moim przypadku zajęło to kilka ładnych lat – uczysz się przyjmować krytykę i zyskujesz większy dystans.
Jaką rolę w tym dowartościowaniu pisarza odgrywają czytelnicy.
Niestety mam wrażenie, że w Polsce ta rola jest nienaturalnie umniejszana. Ostatnio prowadziłam spotkanie autorskie mojej znajomej, która napisała książkę, cieszącą się aktualnie ogromną popularnością. Książka, traktująca o trudnym problemie alkoholizmu, ma niesamowity odbiór – ludzie znaleźli w niej coś ważnego dla siebie. Mimo to, autorka zmaga się z poczuciem, że nie jest „prawdziwą” pisarką, bo nie otrzymała symbolicznego „stempelka jakości” ze Związku Pisarzy Polskich. Być pisarzem w Polsce to znaczy dostać nagrodę i mieć uznanie krytyków (innymi słowy – poklask środowiska), a czytelnicy często są w tym wszystkim na szarym końcu. Ona poruszyła ten temat na spotkaniu i jedna z obecnych tam osób zadała jej poważne, pozbawione kokieterii pytanie, które zrobiło na mnie duże wrażenie: „Czy my wszyscy jesteśmy dla Pani nieistotni?”.
W Polsce dominuje przekonanie, że czytanie przynależy do kultury wysokiej, jest czymś elitarnym?
To wszystko pełne jest paradoksów. Wydając książkę marzysz o tym, żeby dostać Nagrodę Nike, więc martwisz się, że książka się za dobrze sprzedaje, bo to z kolei może oznaczać, że nie jest wystarczająco ambitna (śmiech). Takie zjawisko obserwuję głównie w Polsce. I być może z tym jest związany problem nieczytania w naszym kraju. Po prostu ludzie nie sięgają po książkę, bo uważają, że jest to czynność zarezerwowana dla mądrych i dobrze wykształconych. Literatura środka, literatura gatunkowa – książki, które mają przede wszystkim sprawiać przyjemność – jest postrzegana przez krytyków jako coś gorszego. Inaczej jest w Szwecji, gdzie poziom czytelnictwa jest bardzo wysoki. Szwedzi traktują czytanie na równi z pójściem do kina – jako przyjemne zajęcie, któremu oddajesz się w czasie wolnym. Polakom z kolei książka często kojarzy się nie z relaksem, ale raczej z wysiłkiem i krytycy mają w tym swój udział.
W Szwecji literatura popularna jest dużo bardziej urozmaicona niż w Polsce.
Oczywiście, ale to nie wzięło się znikąd! W końcu kryminał jest tam jednym z bardziej cenionych gatunków. W literaturze szwedzkiej bardzo ważna jest opowieść – historia, którą przed nami odsłania pisarz. W Polsce zawsze najważniejszy jest język. Jesteśmy bez wątpienia narodem świetnych poetów, lubimy bawić się w słowotwórstwo, ale mamy problem z opowiadaniem historii. Uważam, że nie ma nic złego w romansie pisarzy „z wyższej półki” z literaturą popularną. Śmiem nawet twierdzić, że poruszanie się pomiędzy gatunkami jest dla pisarza bardzo rozwijające, jak zawsze gdy człowiek musi wyjść z własnego podwórka i rozejrzeć się dokoła. Wiem jednak, że w Polsce nie ma wielu zwolenników takiego podejścia.
Jest jeszcze szansa na to, żebyśmy więcej czytali?
Ostatnie badania Biblioteki Narodowej jasno pokazują, że z czytelnictwem jest w Polsce bardzo słabo. Trochę się martwię, że przespaliśmy moment, w którym można było uczynić czytanie atrakcyjnym, a dzisiaj jest znacznie trudniej, ponieważ książki – wymagające skupienia, uwagi i czasu na wyłączność – nie są przystosowane do rytmu współczesnego życia. Dlatego trzeba dużo i głośno mówić o tym jak fajne, inspirujące i bliskie codziennemu życiu może być czytanie, pokazywać przykłady osób, dla których książki są ważne. Stąd wziął się mój pomysł na bukbuk – wideoblog promujący czytelnictwo, Założyłam go w momencie, gdy zostałam wyrzucona z telewizji, gdzie o książkach nie chcieli za dużo słuchać. Pomyślałam sobie wtedy, że może rzeczywiście tak jest – książki to martwy temat. Podkusiło mnie jednak, żeby sprawdzić i właśnie mija osiem miesięcy istnienia bukbuk. Jestem pod wrażeniem zainteresowania, z jakim się spotkała ta inicjatywa. Codziennie dostaję propozycję zrecenzowania kolejnych książek i wygląda na to, że przekształci się to nawet w projekt o wymiarze ekonomicznym. Mam wielką przyjemność rozmawiania o książkach z fajnymi ludźmi, bo do bukbuk zapraszam kogo mi się żywnie podoba, nie przejmując się tym, czy dana osoba jest atrakcyjna dla statystycznego widza. Są to często ludzie znani z różnych branż. Jednym z najbardziej popularnych odcinków jest rozmowa z Magdą Mołek, która przyniosła do mnie walizkę książek, czy z Maksem Łubieńskim – współtwórcą Pożaru w Burdelu. Niektóre rozmowy mają więcej wielbicieli, inne mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś, dla kogo temat jest interesujący. Mamy już 21000 fanów i ta liczba codziennie rośnie. Mam nadzieję, że z czytaniem będzie tak jak z gotowaniem. Jeszcze kilka lat temu nikt nie uznałby, że siedzenie w kuchni to ciekawe zajęcie, a dzisiaj mamy masę programów na ten temat i wstyd się w towarzystwie przyznać, że człowiek nie gotuje. Marzą mi się literackie detoksy (np. „w tym miesiącu odstawiam kryminały”) i diety – cud („pół roku samej poezji”).
Czy sukces bloga przekłada się na bezpośrednie interakcje z czytelnikami?
Tak, w związku z ukazaniem się „Góry Tajget”, jeżdżę na spotkania autorskie po Polsce i spotykam wiele osób, które kojarzą mnie przede wszystkim z bukbuk. Są to ciekawi ludzie, o sprecyzowanych zainteresowaniach. 85% naszych odbiorców to kobiety w wieku 25-45 lat, aktywne, wiedzące czego chcą. Piszą do mnie, dzieląc się swoimi, często bardzo trafnymi spostrzeżeniami. Internet dał mi dostęp do świata, zamieszkałego przez ludzi, którzy szukają czegoś bardziej skomplikowanego niż przekaz telewizyjny.
Co jest teraz modne w literaturze?
Cały czas pojawiają się nowe mody. Mieliśmy fascynację literaturą faktu, teraz z kolei swój moment mają wywiady rzeki. Świetnie ma się polska literatura dziecięca, także dzięki wspaniałej szacie graficznej.
A w tym wszystkim jest jeszcze miejsce na powieść?
Oczywiście! To tylko przemijające mody. Polski rynek jest bardzo płytki i jak przychodzi jakaś fala zainteresowania to żadne wydawnictwo nie może się od niej uwolnić, ale to są raczej krótkotrwałe zjawiska. Najważniejsze, żeby czytać – choćby ulotki!
Anna Dziewit-Meller — urodzona w Chorzowie, mieszkająca w Warszawie pisarka i dziennikarka. W 2012 roku ukazała się jej debiutancka powieść “Disko”, a w 2016 roku powieść “Góra Tajget”. Autorka blogu internetowego o książkach bukbuk.
Max Zieliński — fotograf, podróżnik, Warszawiak. Fascynuje go proces niszczenia, a zarazem nieustającego odradzania się miasta. Robienie zdjęć jest dla niego poszukiwaniem tego, co nieoczywiste. Współpracuje z magazynem Zwykłe Życie.