Szukaj

  /  Wywiad   /  Niekończąca się historia

Niekończąca się historia

Skąd się wzięło Twoje zainteresowanie modą?

Duży wpływ na moje zainteresowania estetyczne (w tym również modowe) miała moja babcia, która urodziła się w Chinach. Jej pokoje w naszym rodzinnym domu pełne były chińskich bibelotów, biżuterii, oryginalnych tkanin. Zapewne stąd w moich stylizacjach znaleźć można wiele azjatyckich inspiracji. W szafach, schowkach i szufladach u babci ukryte były również kolorowe apaszki, klipsy, korale, bransoletki i… halki, które przysyłała nam rodzina z Londynu. Zwłaszcza te halki robiły na mnie wrażenie – koronkowe, pełne falbanek i szeleszczące – zrobione z ciężkiego poliestru, pewnie spłonęłyby natychmiast po przytknięciu zapałki (śmiech). Były tak zdobione, że nie dało się ich nosić na co dzień, więc wisiały sobie w szafie stanowiąc przedmiot moich dziecięcych fascynacji. Robiłam z nich najróżniejsze kreacje – były spódnicami balowymi, sukniami ślubnymi, welonami i tysiącem innych rzeczy.

Z dzieciństwa pamiętam również wiele ubiorów mojej mamy, które dla mnie stanowiły część wyjątkowego, kobiecego świata. Zachowała się do dziś marynarka, którą mama zdobyła w latach osiemdziesiątych. To jest zupełnie ponadczasowe zjawisko. Mama przechodziła w niej lata dziewięćdziesiąte i ja ją jeszcze nosiłam na jakieś egzaminy w szkole. Natomiast trudno mi przypomnieć sobie którąkolwiek z moich marynarek z ostatnich pięciu lat. Te ubrania po prostu ze mną nie zostały. Były to zazwyczaj sieciówkowe zdobycze, które wydawały mi się fajne, ale ich żywot zarówno stylistyczny jak i czysto fizyczny szybko się skończył. Takie ciuchy pojawiają się i znikają. Natomiast te ubrania starej daty, to było coś specjalnego. Zaczynając od tego, że zupełnie inaczej się je zdobywało. Ludzie kiedyś tak bardzo nie analizowali, czym jest moda. Nie było też do niej takiego dostępu –  magazynów, programów, wystaw, itd. Moda była związana z marzeniami. Ktoś marzył o tym, żeby mieć jakąś sukienkę czy futro. To był często unikalny egzemplarz wypatrzony na ciuchach w Rembertowie, odłożony, a następnie po długich namysłach nabyty. Albo przywieziony z podróży. Mama miała to szczęście, że tata przywoził jej z różnych wypraw ubraniowe niespodzianki. I jak już się taką rzecz w końcu zdobyło, to się nią człowiek cieszył, celebrował jej posiadanie i nie było mowy o tym, żeby za tydzień mu się ona znudziła. Wręcz przeciwnie, latami ją nosił. Ja też mam kilka swoich ukochanych rzeczy, które sobie odłożyłam. Są one dla mnie wyjątkowe przede wszystkim ze względu na wspomnienia, konkretne sytuacje, które się z nimi wiążą. Jedną z nich jest sukienka ze studniówki – która zresztą bardziej przypomina szlafrok niż sukienkę (śmiech).

Podejście do mody bardzo się zmieniło od czasu, kiedy byłaś dzieckiem. Jak to jest zawodowo funkcjonować w tym świecie zmieniających się potrzeb, stylów, sezonów?

Paradoksalnie zanurzając się w tym, sama się od tego uwolniłam. Kiedy zaczynałam pisać blog, bardzo dużo było tam o tym, co teraz będzie modne – jaki kolor, jaki fason. Skupiałam się na tym, co sezonowe i tymczasowe. Teraz staram się podchodzić do mody bardziej uniwersalnie. Przestałam pisać o tym, co włożyć na studniówkę (śmiech). I zaczęłam się skupiać na różnych, często sprzecznych nurtach, występujących w modzie. Uświadomiłam sobie też stopniowo, że to, co najbardziej mnie w modzie pociąga, to umiejętność nieustannej, twórczej reinterpretacji przeszłości. To jest taka niekończąca się historia. I dla mnie hasło: „W modzie już wszystko było”, nie ma negatywnego wydźwięku. To jest właśnie cudowne – wyciąganie zapomnianych rzeczy z szuflad i przepuszczanie ich przez pryzmat współczesności. Bardzo ciekawy pod tym względem jest dla mnie blog „Into the Fashion” Diany Murek, która pokazuje, w jaki sposób stroje z przeszłości stanowią inspirację dla dzisiejszych projektantów. Fascynujące jest to, co się zmienia, a co na przykład stanowi rdzeń stylu danego projektanta. Odnosząc to do Chanel – na ile sposobów można twórczo ograć temat tweedu i to jeszcze na dodatek tweedu w kratkę?

Myślisz, że w modzie nadal jest miejsce na tę reinterpretację? Każde działanie twórcze wymaga przecież czasu, a branża modowa przyspiesza z roku na rok. Projektanci muszą stworzyć już nie dwie kolekcje rocznie, ale co najmniej cztery. Presja jest ogromna, co widać również po rotacji na stanowiskach głównych projektantów w wielkich domach mody. Raf Simons zrezygnował z prowadzenia Diora po roku, podobnie jak Alexander Wang z prowadzenia Balenciagi. Nie masz wrażenia, że to się musi jakoś zmienić, przewartościować?

Te procesy doprowadzą finalnie do tego, że liczba marek na rynku mody zacznie się zmniejszać. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych – kiedy zaczęłam bardziej świadomie interesować się modą – powstały pierwsze portale modowe, takie jak style.com. Prezentowano na nich kolekcje wybranych projektantów. Mogłam wówczas powiedzieć na przykład: „To jest w stylu tegorocznej Prady”. Dzisiaj nie byłoby to już możliwe, bo pokazów jest bardzo dużo i trudno wyłowić spośród nich coś naprawdę oryginalnego. Nie ma już jednej odpowiedzi na to, co właściwie jest modne, bo w tej kwestii istnieje bardzo duża rozbieżność. Pojawia się presja marketingowa i często jako modne pokazywane są rzeczy, za którymi stoją duże pieniądze – czyli firmy dysponujące środkami na reklamę. Sieciówki na siłę kreują trendy, bo ludzie muszą kupować wciąż nowe rzeczy i trzeba im nieustannie pokazywać, że to co kupili w zeszłym sezonie, już teraz nie jest modne, bo właśnie modne jest coś zupełnie innego – już nie rurki, ale dzwony (śmiech). Trudno nie pomyśleć, że to już z modą nie ma za wiele wspólnego, ma za to dużo z zarabianiem wielkich pieniędzy. Myślę jednak, że ludzie potrzebują w swoim życiu codziennym kontaktu z czymś, co wyrasta z autentycznie kreatywnego działania i dlatego wierzę, że konsumenci zaczną być bardziej świadomi i przestaną dawać sobą tak bezwzględnie manipulować, a to doprowadzi do przekształceń na rynku modowym. Docelowo liczba autorskich marek średniej skali będzie rosła kosztem olbrzymich sieciowych firm.

To jest bardzo optymistyczny scenariusz. Na razie presja biznesu jest ogromna i wszystko zmierza raczej ku masowości. Nawet luksusowe domy mody z bardzo wysokimi cenami w sensie produkcyjnym stały się już masowe. Za sprawą globalizacji i Internetu ich kolekcje sprzedają się na całym świecie w milionach sztuk rocznie.

Zastanawiam się, czy w ogóle da się dzisiaj być niszowym twórcą. Bardzo ciekawym przykładem podjęcia takiej próby jest historia Toma Forda, który postanowił stworzyć bardzo ekskluzywną markę, funkcjonującą kompletnie poza internetowym, mainstreamowym nurtem. Chciał pokazywać swoje kolekcje tylko wybranemu gronu, nie rozsyłać zdjęć z pokazów do tysiąca agencji na świecie, itd. Okazało się, że bez tej machiny się już po prostu nie da i Tom musiał się poddać – zaczął masowo brylować w mediach społecznościowych.

W czasach kiedy trzeba było trochę więcej kombinować, żeby ciekawie wyglądać, ludzie musieli być bardziej kreatywni.

Widać to bardzo wyraźnie po przemianach jakie zaszły na moim blogu. Na początku często pokazywałam, jak sama się ubieram i miałam również rubrykę „ZRÓB TO SAM”. Można tam było dowiedzieć się, jak samemu stworzyć np. T-shirt w stylu Lanvin. Pamiętam, że w tych koszulkach występowały charakterystyczne czarne, falbaniaste rękawki. Nie miałam z czego ich uszyć, więc wykorzystałam w tym celu czarne rajstopy. W jednej z kolekcji Balenciagi występowały z kolei pomalowane we wzory i zdobione różnymi łańcuszkami i blaszkami arafatki, które również wykonałam metodami domowymi. Te wpisy cieszyły się ogromną popularnością i czułam, że ludzie czerpią dużą przyjemność z tego, że mogą sami zrobić swój oryginalny strój. Dostawałam maile z podziękowaniami i zdjęciami szczęśliwych dziewczyn w wykonanych własnoręcznie modowych hitach. To się skończyło około 2009 roku. Dzisiaj to by było postrzegane jako dosyć nieprofesjonalne i śmieszne.

Dzisiaj możesz po prostu pójść i kupić aktualnie modną rzecz, w każdym przedziale cenowym, bo sieciówki momentalnie kopiują to, co pojawia się na wybiegach.

Tak, oczywiście. Poza tym tempo zmian jest znacznie szybsze. Rzeczy są modne przez tydzień, dwa, a potem pojawiają się kolejne, które koniecznie trzeba mieć. I niestety mam wrażenie, że między innymi blogerzy modowi przyczyniają się do wzmacniania tej nieustającej potrzeby kupowania nowego. To wynika między innymi z samego charakteru komunikacji internetowej – jej intensywności, połączonej z krótką formą i dużą częstotliwością. Blogerzy muszą stale dostarczać nowe treści, co idealnie wpisuje się w ten skrajnie konsumpcyjny model funkcjonowania, opierający się na kreowaniu i podkręcaniu nowych potrzeb. Nie za bardzo wiem, jak się odnieść do wpisów zapłakanych młodych blogerek, piszących o swej rozpaczy z powodu niemożności posiadania torebki z najnowszej kolekcji Diora. Albo do obsesyjnych poszukiwań po całym mieście ciucha z Zary, czy h&m, w którym dostrzeżono jakąś celebrytkę, idącą rano po bułki. Siła wpływu innych na to, co nosimy robi się absolutnie kluczowa.

Ci inni to po prostu rynek – to on decyduje o tym, jak wyglądamy.

Tak, i właściwie nie ma znaczenia, co do Ciebie rzeczywiście pasuje, co lepiej odpowiada chociażby twojej figurze. Liczy się jedynie to, żeby być „modnym”. Potrzeby pojawiają się, są zaspokajane, a następnie przychodzi kolejna kolekcja, nowe potrzeby, itd. Całkowicie zresztą rozumiem chęć posiadania rzeczy od „wielkiego projektanta”. Pytanie tylko, dlaczego chcemy ją mieć. Jeżeli decydują o tym inni, którzy z kolei często po prostu reklamują rzeczy danej firmy, to wydaje mi się to dosyć zgubne. Nie zdajemy sobie sprawy, ile osób i artykułów jest opłaconych wyłącznie po to, aby wzbudzić w nas określone pragnienia. Słynni blogerzy – obserwowani przez miliony ludzi na całym świecie – pokazują się na tygodniach mody w sześciu kreacjach dziennie. Dlaczego? Bynajmniej nie dlatego, że są tacy kreatywni. Po prostu mają bardzo korzystne kontrakty z określonymi markami – biznes jak każdy inny. Dla kontrastu opowiem Ci o swoim marzeniu. Chciałabym stać się posiadaczką torebki Louis Vuitton. Jest to bardzo świadoma decyzja, biorąca również pod uwagę, że ten monogram nie wszystkim kojarzy się pozytywnie. Niemniej uważam, że jest to dzieło sztuki. Rzecz dopracowana na takim poziomie, który być może w ogóle przestanie niedługo istnieć. Widziałam na żywo jak robi się te torby, w małych manufakturach należących często do tej samej rodziny od kilku pokoleń. To jest długi, precyzyjny, dopracowany do perfekcji proces, który owocuje powstaniem rzeczy absolutnie wyjątkowej. Dlatego, biorąc pod uwagę ile kosztuje ten mercedes wśród torebek, już zaczęłam oszczędzać – może na emeryturze stanę się szczęśliwą posiadaczką Louisa Vuittona (śmiech).

W jaki sposób te wszystkie zmiany w modowym świecie określają Twoje działania na blogu?

Przede wszystkim w czasach kiedy zaczynałam pisać bloga, nie istniała taka kategoria jak: „promowanie się”. Byłam zupełnie niezależna jeśli chodzi o dobór treści na bloga. Po prostu chciałam pisać o modzie i dzielić się tym z innymi. Myślałam wtedy, że miło będzie jeżeli ktoś to przeczyta, ale refleksja nad tym, że to może być jakaś forma biznesowego działania, w ogóle nie przeszła mi przez głowę. Nikt się zresztą wówczas do mnie nie zwracał z komercyjnymi propozycjami, bo firmy nie zorientowały się jeszcze, jak duży wpływ mogą mieć blogerzy i jak świetnie można to marketingowo wykorzystać. Wręcz przeciwnie – pamiętam, jak musiałam zabiegać o to, żeby odwiedzić studio danego projektanta. Teraz jest zupełnie odwrotnie – dostaję dziesiątki maili tygodniowo z prośbą o wizytę, zaproszeniem na pokaz, itd. Niemniej cieszę się z tego, że zaczynałam w takich warunkach, bo dzięki temu przyzwyczaiłam się do niezależności i staram się jej trzymać. Wiąże się to również z tym, że blog nie stanowi dla mnie głównego źródła utrzymania. Na życie zarabiam gdzie indziej i tym samym nie muszę iść na niewygodne dla mnie kompromisy. Wolę mówić o sobie, że jestem autorką bloga, a nie blogerką. Oczywiście, że w jakiś sposób korzystam z tego, czym się zajmuję. Jestem w bliskich kontaktach z przedstawicielami różnych marek, mogę czasami liczyć na jakieś zniżki. Ale nikt nie daje mi pół kolekcji za darmo w zamian za napisanie artykułu. To jest mój wybór i czasami odczuwam jego negatywne konsekwencje. Zdarza się, że nie mogę dobrze obejrzeć najnowszej kolekcji danego projektanta, bo miejsca w pierwszym rzędzie są zarezerwowane dla opłaconych celebrytek albo sponsorów. Niezależność wiąże się też z większą odpowiedzialnością za własne opinie. Polecam daną markę, bo uważam, że wnosi coś ciekawego, nowatorskiego i wyjątkowego do naszej rzeczywistości, ale muszę liczyć się z tym, że moim odbiorcom się ona nie spodoba. Nie musi. Stąd słowo „subiektywnie” w podtytule mojego bloga.

Czy polskie marki są gotowe do funkcjonowania w światowym krwioobiegu modowym?

Obserwuję na rynku polskim coraz więcej profesjonalnie działających marek. Ich rzeczy są dopracowane zarówno pod kątem projektowym, jak i produkcyjnym. Pomimo tego, że w Polsce nie jest łatwo sprzedawać – ze względu na brak autorskich butików i dominację sieciowych sklepów w centrach handlowych – coraz więcej marek stara się dostosować do europejskiego kalendarza modowego i wypuszczać kolekcje na czas. Z drugiej strony dużo firm nie utrzymuje się na rynku. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak realnie wygląda ta branża, jak bardzo jest konkurencyjna, dynamiczna, intensywna, wymagająca dużych nakładów finansowych i czasu. Podziwiam firmy, którym się udało, bo wiem ile ciężkiej pracy stoi za ich sukcesem. I cieszę się z tego, że coraz więcej jest naprawdę ciekawych rzeczy, bo ogólnie nadal dominuje przeciętność i tandeta. Zresztą nie tylko w Polsce, ale również na świecie. Martwi mnie również to, że spotykam w tej branży wielu bardzo zdolnych ludzi, którzy nie potrafią realistycznie ocenić swoich możliwości. W dzisiejszych czasach ludzie aspirują do tego, żeby przede wszystkim być „widocznym” i często rezygnują z bardziej skromnych zawodów, w których byliby świetni. Zamiast stać się specjalistą od haftu czy kroju – cenionym rzemieślnikiem – wolą podawać kawę asystentce asystentki Anny Wintour, a wieczorami marzyć o pełnej blichtru pracy projektanta. Żyjemy w czasach wybujałego ego, w których każdy chce być gwiazdą, zapominając, że dzisiejsze gwiazdy szybko gasną. W świecie mody mniej wyeksponowane zawody mogą dawać więcej satysfakcji i spełnienia niż chwilowa obecność w panteonie sław.

Harel — autorka bloga “O modzie subiektywnie”, jednego z pierwszych polskich blogów poświęconych szeroko pojętej tematyce mody. Promotorka polskich marek, zasiada w Radzie Mediów Cracow Fashion Week, współpracuje z redakcją Fashion Post.

Max Zieliński — fotograf, podróżnik, Warszawiak. Fascynuje go proces niszczenia, a zarazem nieustającego odradzania się miasta. Robienie zdjęć jest dla niego poszukiwaniem tego, co nieoczywiste. Współpracuje z magazynem Zwykłe Życie.